Dnia 8 grudnia przypada rocznica śmierci wielkiego Polaka pochodzącego z Opola – Winowa.
Alojzy Liguda SVD urodził się 23 stycznia 1898 r. w Winowie – obecnie dzielnica Opola. Był polskim duchownym, błogosławionym Kościoła katolickiego, męczennikiem za wiarę i Ojczyznę.
Pochodził ze śląskiej rodziny. Był synem Wojciecha i Rozalii z domu Przybyła. Miał sześcioro rodzeństwa – urodził się jako ostatni z siedmiorga dzieci. Z domu rodzinnego wyniósł pracowitość, skromność
i umiłowanie Polski i Kościoła katolickiego. W wieku 15 lat, po ukończeniu szkoły elementarnej w Górkach, w 1913 r. rozpoczął naukę w niższym Seminarium Misyjnym św. Krzyża w Nysie-Górnej Wsi. Dalsze jego plany pokrzyżowała I wojna światowa, w której walczył jako artylerzysta na froncie francuskim wraz z trzema braćmi (dwaj zginęli, a jeden wrócił z wojny jako inwalida). W 1920 r. Alojzy zdał maturę i wstąpił do nowicjatu Zgromadzenia Słowa Bożego w Międzynarodowym Seminarium Misyjnym św. Gabriela pod Wiedniem, gdzie werbiści posiadali dom centralny. W tym czasie bardzo przeżywał wybuch powstania śląskiego – jego ojciec był prześladowany za opowiedzenie się za Polską.
Po odbyciu nowicjatu złożył śluby wieczyste (wrzesień 1926), a następnie 26 maja 1927 r. przyjął święcenia kapłańskie z rąk metropolity wiedeńskiego ks. kardynała Fryderyka Gustawa Piffila. Msza św. prymicyjna młodego werbisty odbyła się 6 lipca 1927 r. w kościele św. Krzyża w Opolu. Duchowny marzył o pracy misyjnej w Chinach lub na Nowej Gwinei, jednak jego przełożeni uznali, że potrzebny jest w Polsce i wysłali go do pracy w charakterze wykładowcy w Zakładzie Misyjnym św. Józefa w Górnej-Grupie koło Grudziądza (uczył również j. polskiego i historii). W latach 1930-1936 studiował filologię polską na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Następnie został skierowany do Domu Prowincji Polskiej werbistów w Górnej Grupie, gdzie w czerwcu 1939 objął funkcję rektora. Pełnił też funkcję administratora w radzie prowincjalnej. Starał się wprowadzić w życie encyklikę Piusa XI „O chrześcijańskim wychowaniu”.
Dnia 29 października 1939 r., po wybuchu II wojny światowej, dom św. Józefa został zamieniony na obóz. W lutym 1940 r. wszyscy internowani tam duchowni zostali wywiezieni do obozu przejściowego Neufahrwasser, a stamtąd do niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof. Liguda kolejno trafił do Sachsenhausen, a 14 grudnia 1940 r. został zarejestrowany jako numer 22604 w KL Dachau. W niemieckim obozie werbista odznaczał się wybitną odwagą. Dodawał otuchy współwięźniom i umacniał ich w wierze. Dzięki doskonałej znajomości języka niemieckiego przydzielono go do obsługi izby oraz do uczenia języka niemieckiego. Był apostołem humoru i optymizmu. Jeden „z uczniów” opisuje taką lekcję: „Rozpoczynało się od rozstawienia stróżów przy oknach, aby ostrzec przed zbliżaniem się SS-manów. Tymczasem o. Liguda opowiada dowcipy, których posiadał niewyczerpane zapasy, czasami miał referat na różne tematy, albo też ktoś z księży dzielił się swoją wiedzą z innymi. Ojciec Liguda poznał co to bicie i upokorzenie ze strony Niemców:- Pamiętam jak dziś, jak o. Liguda drżał jeszcze po otrzymaniu dziesięciu razów żelaznym prętem za to, że na chwilę przystanął w czasie pracy”.
Werbista zwykł był mawiać: „Bóg wie wszystko”. Alojzy Liguda mógł być zwolniony z KL Dachau, o co starała się rodzina przez nuncjaturę w Berlinie (był żołnierzem armii pruskiej, a bracia zginęli na froncie I wojny światowej). Na propozycję gestapo o. Liguda oświadczył, że „jest Polakiem i w przyszłości chce pracować w Polsce”. Gestapo dodało jeszcze, że jako należący do inteligencji polskiej musi być na czas wojny odizolowany od społeczeństwa. Mimo to istniały obiektywne warunki do zwolnienia. Rodzina miała obywatelstwo niemieckie, on sam był żołnierzem armii pruskiej. Bracia zginęli na froncie podczas I wojny światowej. Wstawiał się za nim pastor ewangelicki z Górnej Grupy, gdyż o. Liguda obronił jego rodzinę i diakonisę przed gniewem wzburzonych ludzi po napaści Niemiec na Polskę. Jednak Liguda nie zmienił swoich przekonań nawet za cenę życia i wolności.
Według naocznego świadka, zamieszkałego w USA ks. Bernarda Goebela, Alojzy Liguda zginął w nocy z 8 na 9 grudnia 1942 r. zamęczony w trakcie barbarzyńskich niemieckich eksperymentów pseudomedycznych (badano zachowanie skóry ludzkiej w lodowatej wodzie, w czasie okrutnych eksperymentów, często zdzierano skórę z żyjących ofiar), a zwłoki spalono w krematorium w Dachau 12 grudnia 1942 r. Kilka dni później prochy – glinianą urnę z numerem 22604 przesłano do Winowa. Ojca Ligudę pochowano bez rozgłosu w grobie ojca i Wojciecha w Winowie.
Alojzy Liguda był świadomy zbliżającej się śmierci, a o czym świadczy jego ostatni list pisany miesiąc przed śmiercią. „Matka wkrótce ukończy 84 lata. Jak mocno życzę jej długiego wieku, tak nie chciałbym, by przeżyła swego najmłodszego syna, bo to byłoby dla niej tragedią rzeczywiście. Ja osobiście noszę się często z myślą, że wkrótce wrócę do domu mego Ojca i do moich braci. Może jednak Opatrzność poprowadzi mnie przez wiele niebezpieczeństw, żeby mnie uczynić duchowo dojrzalszym i bogatszym…”. W drodze na śmierć powiedział do spotkanego pisarza obozowego: „Gdy dowiecie się, że nie żyję, wiedzcie, że zamordowali zdrowego człowieka”. Matkę Niemcy poinformowali, że jej syn zmarł 8 grudnia 1945 r. w szpitalu na skutek gruźlicy płuc: ”Syn Pani, Alojzy Liguda, ur. 23 stycznia 1898 r. zmarł dnia 8 grudnia 1942 r. w tutejszym szpitalu na skutek gruźlicy płuc”.
Alojzy Liguda został beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. jako jeden ze 108 polskich męczenników II wojny światowej. W rodzinnej miejscowości, ulicę przy której stoi dom, w którym się urodził nazwano jego imieniem.
Jego nazwisko widnieje na postawionym w 1992 r. w Winowie przez mniejszość niemiecką postumencie poświęconym pamięci miejscowych Niemców poległych podczas II wojny światowej. Nie ma też już pierwotnej tablicy nagrobnej z napisem „Zginął jako Męczennik wierny Kościołowi i Ojczyźnie w obozie KL Dachau„– obecnie na jego nagrobku napisane jest jedynie „Męczennik za wiarę”. Pamięć polskim pochodzeniu bł. O. Alojzego Ligudy stopniowo jest zacierana…
Kazanie o. Alojzego Ligudy SVD Fałszywi prorocy doby obecnej
Uderza nas, że Pan Jezus, mając wszelką władzę w niebie i na ziemi, nie zapewnił Kościołowi bezpiecznego i spokojnego bytu. Zamiast zachować go od prześladowań i zaoszczędzić mu wszelkich wstrząsów, wystawia go na różne próby i wysyła do walki z wrogami tak wewnętrznymi jaki i zewnętrznymi, wyposażając go jedynie w przestrogi i obietnicę ostatecznego zwycięstwa.
Strzeżcie się fałszywych proroków – ostrzega apostołów – strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są wilkami drapieżnymi. Rolę fałszywych proroków znamy z dziejów Starego Zakonu. Byli to marni i podli demagogowie, którzy w czasach krytycznych występowali wpośród narodu wybranego, aby serca ludzkie wprowadzić w zamęt i odwrócić dusze nieśmiertelne od Boga prawdziwego. (…)
Najsłuszniej jednak przysługuje tytuł fałszywych proroków dzisiejszym komunistom. Naprawdę nie można im odmówić miana „proroków”, gdyż zapał i gorliwość są u nich przynajmniej takie, jak u ludzi, którym wzniosłe prawdy rozpierają serce. A jak świetnie umieją wyzyskiwać obecne trudne położenie. Krytykując faktyczną niesprawiedliwość społeczną świecą ubogim przed oczyma wspaniałymi hasłami i zapowiadają nową epokę, tak świetną i szczęśliwą, jakiej nie było w dziejach ludzkości. Za proroków nowego porządku sami sobie uważają i są niezmiernie zajęci swoim posłannictwem. Mocno też utrwala się w nich przekonanie, że głoszą prawdy zupełnie nowe i przynoszące strapionej ludzkości nareszcie prawdziwe zbawienie. Krzywdziłby ich, kto by im odmówił wszelkiej ideologii. Boć mają oni swoje idee, a nawet ideały, w których obronie gotowi są śmierć ponieść.
Niemniej są tylko fałszywymi prorokami, którzy przychodzą w owczej skórze, a wewnątrz są wilkami drapieżnymi. Cóż rozumieć u nich przez owczą skórę, jeśli nie te piękne frazesy o wolności, równości, braterstwie, jeśli nie te nęcące obiecanki i wspaniałe wizje lepszej przyszłości, którymi ciągle operują. Wszak lubują się w roli bezinteresownych trybunów ludowych, drapują się w togi szlachetnych Grakchów; ujmują się za warstwami wyzyskiwanymi, walczą o prawa robotnika, rozczulają się niedolą małorolnego kmiotka i pracują wytrwale nad realizacją raju ziemskiego, w którym proletariusz byłby nareszcie udzielnym panem. Sądząc ich po programie, nie łatwo przekonać się, czemu mieliby być wilkami drapieżnymi. Wszystko to niby takie słuszne i szlachetne. Niejedna ulotka komunistyczna tchnie po prostu duchem mistycznym, okraszona jest pięknymi wersetami Pisma św. i robi bardziej wrażenie listu pasterskiego niż propagandowej bibuły. Lecz wiemy, że pięknym hasłom niekoniecznie muszą odpowiadać piękne czyny. Krasiński powiada, że można się odgradzać od miłości przepaścią słowa. W myśl Ewangelii po ich owocach mamy poznawać właściwą wartość fałszywych proroków.
Po owocach poznacie ich! W pierwszej chwili mogłoby się wydawać naiwną albo przynajmniej zbyt uproszczoną ta zasada Chrystusowa. Sądziłby ktoś, że aby lepiej poznać komunizm, należałoby gruntownie przestudiować dzieła Marksa i Lenina, a ponadto jeszcze (gruntownie) przeczytać kilka kilogramów bibuły komunistycznej. Boski Zbawiciel zaleca nam inną metodę. Mamy zacząć od wertowania owoców tych fałszywych proroków, bo gdy przebrniemy przez ich krwawe żniwo, odejdzie nam chęć zapoznawania się z ich ideologią. Przystąpmy więc do rejestrowania owoców komunizmu. Lecz od czegóż zacząć i na czym skończyć? Najtwardsze pióro wzdryga się przed takim trudem, a najwymowniejsze usta wiedzą, że mu nie podołają. Trzeba by być Ezechielem albo autorem III części Dziadów, aby w kilku obrazach oddać syntezę zniszczenia, cierpienia i niedoli, jakie komunizm rozlał już po całym niemal świecie. Chciałoby się być Dantem, aby móc odtworzyć kilka scen z piekła dzisiejszej Bolszewii. Podziwialiśmy intuicję, z jaką nasz genialny Krasiński przewidywał orgie rozwydrzonych i mordowaniem upojonych komunistów w „Nieboskiej Komedii”. Okazało się jednak, że rzeczywistość bolszewicka prześcignęła jego najśmielsze wizje. Widzieliście obrazki z działalności komuny w Hiszpanii, czytaliście opisy rewolucji w Bolszewii, wertowaliście reportaże pożogi w Meksyku i dreszcze was przechodziły, i włosy wam się jeżyły ze zgrozy. Atoli wiedzcie, że były to tylko małe skrawki i momentalne migawki szerokiej niestety i długiej rzeczywistości. Należałoby przeczytać sobie po prostu statystykę przedstawiającą chociażby tylko materialne straty w ludziach, spowodowane przez komunizm. Żadna wędrówka ludów, żadna wojna, nawet światowa nie ma tyle mienia i życia na sumieniu, co rządy bolszewickiej Sowdepii.
Pankracy w „Nieboskiej Komedii” twierdzi, że dzieło burzenia i niszczenia jest w każdym przewrocie komunistycznym co prawda konieczne, ale i przejściowe. I dzisiejsi prowodyrzy bolszewiccy zasłaniają się tym frazesem. Czy jednak nie za długo trwa ten okres przejściowy w Bolszewii? 20 lat ciągłego mordowania i pustoszenia, oj, to już prawdziwe piekło. A owoce tego szaleństwa? Mamy do zanotowania kilka milionów ludzi wymordowanych, kilkadziesiąt milionów ludzi wygłodzonych i sto sześćdziesiąt milionów ludzi doprowadzonych do najskrajniejszej nędzy. Przez 20 długich lat bolszewicy mieli nie tylko wszelką swobodę w wykonywaniu swego planu społecznego i gospodarczego, ale i pomoc państw kapitalistycznych. A czegóż dokonali? (…) Rosja, niegdyś żywicielka całej Europy, dziś nie ma tyle, by własne dzieci jako tako wyżywić. Wszystko podrożało w Bolszewii w sposób fantastyczny, jedynie życie ludzkie potaniało haniebnie. (…)
Lecz tu przekraczamy już sprawy czysto materialne i wchodzimy w dziedzinę ducha. (…) Ale czegóż się spodziewać po systemie, który gardzi kulturą ducha, wszystko budując na materii? Pytaj tam o godność człowieka, a ośmieszysz się tak samo, jak gdybyś w psiarni szukał kawałka chleba. Nie może być poszanowania dla człowieka, gdzie nie ma poszanowania Boga. Może jednak czyni się tam coś w dziedzinie nauki? Owszem, bolszewicy wysyłają ludzi do stratosfery i wypędzają ekspedycje w okolice podbiegunowe, ale jedynie po to, aby zaimponować zagranicy. To czyta blaga wszystkie te badania bolszewickie. Profesor nie mający swobody ruchu, przygnębiony, wyczerpany i nigdy niepewny życia – nie może być twórczy.
A jak się ma sprawa z wolnością, równością i braterstwem? Są to przecież hasła, którymi komuniści najchętniej operują. Mówić w Sowietach o wolności zakrawałoby na gorzką ironię. Jakże może być wolny kraj, w którym niemal wszyscy są niewolnikami. Bolszewia cała to nic innego jak jeden wielki obóz koncentracyjny, w którym się dusi 160 milionów nieszczęśliwych ludzi. (…) Może jednak równość panuje w tym obozie? Gdzież tam, ludność cała podzielona jest na katujących i katowanych. Kto nie chce być katowanym, musi się – nie przebierając w środkach – wybić na katującego. Są jeszcze i głodujący, i zagarniający tysiące, są oszuści i oszukani. Jest wreszcie kilkuset przebiegłych i chytrych komisarzy i sto kilkadziesiąt milionów ciemnych, potulnych i szarych ludzi. Co ja mówię – ludzi? W Bolszewii nie wolno powoływać się na swoje człowieczeństwo. Tam człowiek – korona stworzenia – jest zdegradowany do roli kółeczka w wielkiej maszynerii państwowej, do numeru w kolektywie do bydlęcia roboczego. (…)
I hasła pokoju biorą na usta swoje ci fałszywi prorocy. A tymczasem pożerają się wzajemnie i roznoszą żagiew rewolucji i wojny po całym świecie. Dicunt pax, sed non est pax! Mówią „pokój”, a nie ma pokoju – tak szydził Ezechiel z fałszywych proroków Izraela i tak wolno nam szydzić z fałszywych proroków doby obecnej. Po owocach poznaliśmy fałszywych proroków jedynie w Bolszewii. A mają oni na sumieniu nie tylko Rosję, ale Meksyk i Hiszpanię, a poniekąd i Francję, dręczoną ciągłymi strajkami i rozruchami. Dicunt pax, sed non est pax! Gorzkie i straszne są owoce komunizmu. (…)
Po komunizmie czy bolszewizmie nie spodziewamy się nigdy niczego dobrego, ponieważ on już w rodowodzie swoim jest zły i fałszywy. Wiadomo, że ewangelią bolszewizmu jest ideologia marksistowska, ta zaś ma za ojca materializm Feuerbacha, a za matkę idealistyczną filozofię Hegla. Materializm każe gardzić wartościami duchowymi, a idealizm pozwala żonglować sprzecznymi między sobą pojęciami. (…) Nawet walka z Bogiem, jaką komunizm na szeroką skalę zorganizował, nie jest czymś przypadkowym, ale wynika wprost z jego istoty. Niech się więc nikt nie łudzi, że tylko przejściowo pali się kościoły, morduje księży i zbeszczeszcza groby, bo ta praca niszczycielska nie może się skończyć, chyba żeby on sam zechciał siebie zlikwidować. Rozumiemy teraz, czemu bezbożnictwo znajduje w komunizmie najwierniejszego sprzymierzeńca i czemu ich pochód znaczą gruzy i zgliszcza. Nie tylko doraźni przywódcy komunizmu są okrutni, bo okrucieństwo tkwi już w jego systemie. Komunizm w ogóle nie opiera się na osobach, ale na ideałach. Czerwoni kaci mogą się częściej zmieniać, mogą się i wzajemnie pożerać, niemniej przeto system komunistyczny będzie nadal grasował. Znajdą się inni fałszywi prorocy, którzy go z większą jeszcze namiętnością szerzyć będą. Nie było dotychczas jeszcze herezji tak zaciętej i niebezpiecznej jak komunizm. Trzeba znać fanatyzm sekciarzy, aby go lepiej rozumieć. Nie ulega już żadnej wątpliwości, że Boski Zbawiciel, ostrzegając nas przed fałszywymi prorokami, miał na myśli przede wszystkim komunistów.
Zachodzi pytanie, jak się bronić przed komunizmem (…). Jedno jest pewne, że nie da się zwalczyć bronią, ani ustawodawstwem. Lecz Pan Jezus, który nam dał sposób na poznanie i zdemaskowanie tego wroga, dał nam też sposób na jego zwalczanie. Sposób taki prosty a skuteczny, jak wszystko, co się cieszy autorstwem Zbawiciela. Trzeba być samemu dobrym, aby rodzić dobre owoce. Oto i wszystko! (…) Czy zaś jest coś silniejszego nad miłość? Morze jej nie zaleje, a grób jej nie zniweczy. Lecz trzeba ją nie tylko głosić, ale i praktykować. Gdzie jest miłość bliźniego, którą jako chrześcijanie mamy się wyróżniać? Gdzie jest miłość bliźniego, którą jako chrześcijanie mamy się wyróżniać? Gdzie w ogóle są nasze dobre uczynki? (…) Najwyższy więc czas, byśmy się ocknęli z dotychczasowej martwoty i zabrali do rzetelnej pracy. Nie po dogmatach, nie po ideologiach – tylko po owocach poznaje świat, kto jest dobrym a kto fałszywym prorokiem. Każde drzewo, które nie rodzi dobrych owoców, będzie wycięte i w ogień wrzucone. Zważmy, że te zdecydowane słowa mogą i nas dotyczyć. Stańmy się takimi, jakimi byli pierwsi chrześcijanie, a zadamy cios śmiertelny komunizmowi. Działać musimy, a nie ubolewać. Nie jestże smutne, że komuniści nielegalnie czynią więcej niż my, cieszący się pełnią praw? Agitatorzy komunistyczni powinni być wzorem dla ospałych chrześcijan. Gdy dla sprawy Bożej będziemy mieli tyle zapału, co oni dla sprawy szatańskiej, wtedy zwycięstwo nas nie minie.
Autor: o. Alojzy Liguda SVD
Kazanie „Fałszywi prorocy doby obecnej” – VII niedziela po Zielonych Świątkach [w:] Chleb i sól, 1939 [reprint Opole 2007].
Źródło:
http://www.werbisci.pl/index.php/o-werbistach-menu/blogoslawieni-meczennicy-menu/txty-polski/37-bl-ojciec-alojzy-liguda
Literatura:
Lut (pseudonim), O. Alojzy Liguda, „Jubileuszowy Kalendarz Słowa Bożego 1949-1925”. Wyd. Księży Misjonarzy Słowa Bożego.
Józef Seyda ks. SVD, Śp. ks. Alojzy Liguda, werbista, „Gość Niedzielny”, Rok XXXIV, Katowice 31.I.1965.
- Józef Arlik SVD, Liguda Alojzy werbista (1898-1942), w: Słownik Polskich Teologów Katolickich 1918-1981, kp 6 ATK, Warszawa 1983.
- Józef Arlik SVD, Sługa Boży O. Alojzy Liguda, w: Zgromadzenie Słowa Bożego (Misjonarze Werbiści), Nasi Misjonarze Męczennicy – Słudzy Boży. Pieniężno – Nysa 1994.
- Józef Arlik SVD, Sługa Boży O. Alojzy Liguda SVD, w: „Głos Katolicki. Tygodnik Polskiej Emigracji”, Francja, Belgia, nr 20 (1690). Rok XXXVII, 28.V.1995.
Verbum Supplementum 26… von Bruno Kozieł und Fritz Bomemann, Romae 1972, ss. 253-257. W książce tej przetłumaczonej na jęz. polski przez ks. Brunona Kozieła pt. Wspominamy, O. Liguda wymieniony jest na ss. 168-171. Tłumaczenie Pieniężno 1994. W: „Materiały i Studia Księży Werbistów” nr 36.
http://www.ngopole.pl/2012/12/09/sercem-kapelana-wspomnienie-bl-o-alojzego-ligudy/
http://www.ngopole.pl/2012/04/29/bl-alojzy-liguda-pod-znakiem-dobrego-pasterza/