Będąc w Górach Białych – w uzdrowisku Lądek Zdrój, czy jeszcze dalej, za Starym i Nowym Gierałtowem w dolinie rzeki Białej Lądeckiej – kiedy już wyda nam się, że zaspokoiliśmy wrażenia wędrowców i odkryliśmy już wszystkie walory krajoznawcze tego malowniczego zakątka – warto jeszcze udać się do Lutyni, niewielkiej wioski oddalonej 5 km od Lądka. Miejscowość leży w cichej dolinie otoczonej polami. Na łagodnym zboczu najwyżej położony jest mały, śliczny kościółek pod wezwaniem św. Jana Nepomucena.
Świątynia została wzniesiona w latach 1784-1799. Obecnie jest to najstarsza budowla we wsi. W wnętrzu barokowy ołtarz, zabytkowe organy, polichromie. Całość po gruntownej renowacji. I wygląda uroczo, dostojnie, tajemniczo. Warto przyjechać i mieć szczęście aby zastać kościółek otwarty. Mnie się udało. Byłem tutaj drugi raz w życiu od 1988 r. Akurat przyjechali państwo, którzy opiekują się tym kościółkiem i przywieźli świeże kwiaty na niedzielną mszę. To bardzo mili ludzie, jak zdecydowana większość w tym regionie Polski. Dzięki nim mogłem wejść do środka by podziwiać wnętrze.
Długo tutaj mnie nie było. Zmieniły się kolory ziemi, ale kamienie pozostały wciąż takie same. Cisza niezmienna, jak przed laty. W gościnnej karczmie gospodarz zachował dawną pamięć wioski, kiedy się nazywała Leuthen. Wtedy była tu szkoła, ochotnicza straż pożarna, mieszkańcy posiadali duże gospodarstwa. Była też w okolicy kopalnia srebra i ołowiu. Toczyło się życie innym nieco rytmem. Dzisiaj mówią o tym porozrzucane ślady – te trwałe i zrujnowane. Jednak można powiedzieć, iż Lutynia wygrała wojnę z czasem o pamięć. I gdyby nie ten kamienny Nepomuk przy barokowym kościółku, niewielu z przybywających tu gości zapamiętałoby wieś taką, jaka ona jest: sielska i anielska w kraju Pana Boga, na Ziemi Kłodzkiej.
Bo św. Jan Nepomucen jest obecny w wielu zakątkach Kotliny Kłodzkiej. Spotkać go można przy mostach, strumykach, w polach, w ogrodach, przy pałacach, w miasteczkach i przy kościołach jak tu w Lutyni. Stał się ten czeski święty patronem tej ziemi, a mieszkańcy stale o nim pamiętają paląc przy pomniku lampki lub przynosząc mu kwiaty. Wędrując przez Hrabstwo Kłodzkie spotkacie Nepomuka nie raz.
A dzisiaj, dobre i wędrowne anioły – spersonifikowane dłutem mistrza Michaela Klahra – przywiodły mnie do Lutyni, którą bardziej dzisiaj zapamiętam niż inne atrakcje tego regionu. Może właśnie dlatego, że musiało upłynąć tyle lat, abym dojrzał i wrócił tutaj po dawnych śladach, patrząc na wszystko innymi już oczyma?
Jeszcze jeden rozdział zapisała Lutynia w swoich dziejach, o którym mało kto wie. Podczas drugiej wojny światowej w jednym z gospodarstw istniała komórka wywiadu Armii Krajowej, zajmująca się przerzutem ludzi do Protektoratu Czech i Moraw. Dzisiaj już nie ma tych zabudowań, ale pośród starszych mieszkańców Lądka Zdroju wciąż krąży opowieść o „Akowcu”, który po wojnie, na koniu i z szablą w dłoni wjechał do jednej z tutejszych knajp.
Obiecałem sobie, że wrócę do Lutyni jesienią, kiedy ziemia zmieni kolory. Wieś w dolinie, otoczona górami w barwach października jest niepowtarzalnie romantyczna, dlatego i Wy – jeśli nie macie pomysłu na jesienne dni, także się tutaj wybierzcie. Przy okazji można zwiedzić cała okolicę i zapomnieć o reszcie świata.
Tomasz J. Kostyła
Autor jest fotografem, podróżnikiem, poetą i dziennikarzem