Chorwację z łatwością można pokochać. Mnie się to przydarzyło w 2011 r. chociaż, to nie była moja pierwsza wyprawa na Bałkany, ale pierwsza tak bardzo nastawiona na poznanie. Kraj mnie urzekł.
Kraj mnie urzekł. Myślę o nim zawsze jak zakładam krawat, który właśnie tam wymyślono, i jak w kuchni do gotowania używam słynnej Podravki. Poznałem nowe smaki: wina, mocnej orzechówki, świeże małże w Dubrowniku i pyszne lody. Po raz pierwszy w życiu dostałem jedną kuglę (gałkę) lodów więcej niż zamawiałem tylko dlatego, że jestem Polakiem… Zakochałem się w muzyce bałkańskiej, która nieustannie towarzyszyła mi w poznawaniu tego pięknego kraju. Pierwszym utworem była Modlitwa do Magdaleny Oliviera Dragojevica. Do moich ulubionych artystów należą jeszcze Boris Novkovic i Severina.
Zwiedziłem Split, Trogir, Dubrownik, Park Narodowy Jeziora Plitwickie i Park Narodowy Krka. Byłem też w Mostarze – stolicy Hercegowiny oraz w Mejugorie. Miejsca, które zwiedziłem (poza parkiem w Krka), wpisane są na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Warto wspomnieć, że najwięcej zabytków uhonorowanych wpisem na tę prestiżową listę znajduje się we Włoszech (49), Hiszpanii (44 + 3 na Wyspach Kanaryjskich), Francji (38), Niemczech (38), Wielkiej Brytanii (28), Grecji (17), Rosji (15), Szwecji (15) i w Polsce (14 ale jest szansa na kolejne, w tym 2 na Śląsku: kopalnia w Tarnowskich Górach i papierni w Dusznikach Zdroju).
Największe wrażenie zrobiły na mnie Split i Dubrownik położone w Dalmacji. Split (nazwa pochodzi od greckiego aspalathos, oznaczającego pachnące ziele porastające okolicę), to dzisiejsza dalmatyńska metropolia i drugie po stolicy Zagrzebiu, najludniejsze miasto w Chorwacji. Główną atrakcją jest słynny pałac rzymskiego cesarza Dioklecjana, który jest tak rozległy, że w obrębie jego murów stoi 220 budynków głównie z XVIII w. Split to prawdziwa mieszkanka antyku, gotyku, renesansu i baroku. Uczta dla oka. Ja zwiedzanie miasta rozpocząłem od podziemnych pozostałości po pałacu Dioklecjana wzniesionego w latach 295-305. Potem katedrę św. Dujama, która na przestrzeni dziejów była wielokrotnie przebudowywana. Do świątyni prowadzą romańskie drzwi z orzechowego drewna, w środku mieszanka stylów i przepych, którego oczywiście nie można fotografować. Najbardziej charakterystyczna jest jednak ażurowa, wysoka na 61 metrów, wolno stojąca dzwonnica, wznoszona w XIII – XVII w. Wytrawne oko dojrzy nań chyba wszystkie style architektoniczne.
Przekonałem się, że ktoś, kto nazwał Dubrownik „perłą Adriatyku”, absolutnie nie przesadził. Dubrownik to najpiękniejsze chorwackie miasto i jedno z najwspanialszych jakie dotąd widziałem. Położony nad brzegiem Morza Adriatyckiego, charakteryzuje się jednorodną stylistycznie starówką otoczoną potężnymi, kamiennymi murami obronnymi, dzięki którym miasto nigdy nie zostało zdobyte. Niepowtarzalny urok mają również wąskie uliczki i głośne kawiarnie. Byłem oszołomiony, zwłaszcza tym jak miasto szybko podniosło się po ostatniej wojnie. Wdrapałem się na mury i przepychając się wśród tłumów ludzi zachwycałem się widokiem. Uderzyło mnie zwłaszcza to, że dachy porywały te same dachówki, okiennice na każdej ulicy były tego samego koloru. Harmonia i porządek architektoniczny. Później zauważyłem, że w innych miastach jest podobnie, nawet w Lublanie, stolicy Słowenii.
Na południu, w Dalmacji skutków ostatniej wojny praktycznie już nie widać. Kraj się rozwija, głównie dzięki środkom płynącym z USA i Niemiec. Pieniądze idą zwłaszcza na infrastrukturę. Niemcy, jako drugi partner gospodarczy Chorwacji, są szczególnie zainteresowane inwestycjami w dziedzinie energetyki i odnawialnych źródeł energii. Niemieccy inwestorzy budują też w Chorwacji największą elektrownię wiatrową.
Obrazy przypominające ostatnią wojnę widziałem dopiero w Mostarze, stolicy Hercegowiny (państwo Bośnia i Hercegowina) i w północnej Chorwacji. Tam skutki wojny są nadal widoczne. Widziałem kikuty powalonych domów, dziury po kulach w murach bloków i opuszczone domy, w których niegdyś mieszkali Serbowie. Widziałem żebrzące dzieci i liczne krzyże przy drogach z powiewającymi flagami. Nie widziałem natomiast ani jednego samochodu z serbską rejestracją…
Mostar jest piękny, a jego znak rozpoznawczy – Stary Most nad szmaragdową Neretwą robi ogromne wrażenie. Jednak spacerując po tamtejszym starym mieście nie mogłem się cieszyć, przeżywać architektury i okoliczności przyrody. W myślach wracały relacje z wojny i obrazy widziane z programach informacyjnych. W muzeum oglądnąłem film przedstawiający ostatnią wojnę. Szok. Do dziś pamiętam ujęcia leżących na ulicy ciał i widok wysadzonego zabytkowego mostu w 1993 r., a potem radość z jego odbudowy w lipcu 2004 r. Moja przewodniczka, Polka, która w czasie wojny była w Mostarze, a potem wyszła za mąż za Bośniaka, w czasie projekcji filmu wyszła. O wojnie nie chciała rozmawiać. Zresztą nikt kogo spotkałem nie chciał… Chorwaci rozmawiają o miłości do swojego kraju, o patriotyzmie (każda młoda para od rodziców w prezencie ślubnym dostaje flagę), o sporcie itd. ale o wojnie cisza… Jedyne nawiązanie do wojny usłyszałem od młodej kelnerki, której płaciłem za obiad w Mostarze – dając mi wydruk z kasy fiskalnej oznajmiła, że podatek jest wysoki, bo 17 proc. ale to idzie na odbudowę kraju. Uśmiechnąłem się pod nosem i pomyślałem, że też bym chciał mieć VAT w wysokości 17 proc.!
Tomasz Kwiatek
Tekst ukazał się w papierowym wydaniu NGO nr 7 (VI 2013)