Ma Śląsk rolniczy, Opolski, opinię sędziwego matecznika polszczyzny, jakiegoś rezerwatu, w którym do dziś przechowuje się język prastary z epoki chrobrych czasów. Zachwytowi z tego powodu dawali wyraz wszyscy, którzy na przełomie 18 i 19 wieku zetknęli się z ludem tamtejszym. Więc kiedy po minionej epoce kredytowanych zachwytów romantyzmu zaczęto myśleć o tym, aby wiedzę o Polsce pogłębić, Śląsk stał się pierwszym terenem naukowych badań lingwistycznych. Tu skierował pierwsze kroki twórca dialektologii polskiej Ł. Malinowski, zbadawszy i opisawszy dokładnie najważniejsze silesiana w latach siedemdziesiątych, a w pół wieku później lingwistyka nasza rozbudowała tę pracę. Na Mazowszu czy na Kaszubach czujemy się w obrębie jednej zwartej gwary ludowej, która silnie odbiega od obyczajów mowy literackiej.
Na Śląsku inaczej. Badania lingwistyczne wykazały, że Śląsk cały, a tym samym i Opolski, nie ma szczególnie odrębnej twarzy własnej pod tym względem jak Pomorze kaszubskie czy Mazowsze tj. nie wykazuje jakichś szczególnie znamionujących go właściwości językowych. Natomiast jako prowincja graniczna, stykająca się z trzema rozmaitymi rodzajami gwar polskich, oraz z terytorium językowym czeskim, ulega ich wpływom. Nie jest więc zamkniętym dla siebie obszarem, ale jakby reprezentującą, w której do głosu przychodzą różne istotne znamiona mowy polskiej.
Widać to najlepiej ze stosunku mowy śląskiej do tego szczególnego zjawiska językowego, które nazywamy mazurzeniem. Jedne gwary polskie ulegają mu, inne zachowują się opornie (Wielkopolska). Śląsk mazurzy na północy, nie zna zaś tej cechy na południu. W Raciborzu, w Strzelcach, w Koźlu aż po samo Opole powiedzą wszędzie: żaba, żelazo, żyto, natomiast poza tą granicą (którą można wykreślić bardzo dokładnie wieś za wsią), w Kluczborskim, w Oleśnie mazurzą: zaba, żelazo, zyto. Powinno by być raczej na odwrót. Nic by dziwnego nie było, gdyby mazurowały okolice, sąsiadujące z mazurzącą Małopolską, a tymczasem mazurzą powiaty północne, bliższe Wielkopolsce. Ten szczególny pojaw tłumaczy nauka jako pozostałość owych odległych czasów, gdy w zachodniej Słowiańszczyźnie wyodrębniały się dopiero plemiona czeskie i polskie.
Drugą cechą, rozgraniczającą wyraźnie dialekty polskie, jest zasada udźwięczniania niektórych spółgłosek, tzw. fonetyka udźwięczniająca międzywyrazowa. Tu Śląsk idzie w jednym rzędzie z Wielko- i Małopolską przeciw Mazowszu. Śląski chłob mierzy paz ładny, gdy warszawski chłop mierzy pas ładny.
A cóż mówi „geografia wyrazów”, nauka śledząca jakie zespoły wyrazów istnieją na obszarze języka i w jakich grupach po nim krążą? Dochodzi i ona do wniosku, że trudno mówić o istnieniu jednolitej, równie zwartej grupy śląskiej, jak to się dzieje na Pomorzu czy na Mazowszu. Na Śląsku występują dwa wyraźne odrębne zespoły: jeden powinowaty z grupą wielkopolską, kujawską czy mazowiecką, drugi nawiązujący do grupy małopolskiej. Zbudowano więc np. że terminologię budowlaną ludową ma Śląsk wspólną z obyczajem mało- i wielkopolskim, i równie, jak tam używa wyrazów przycieś, bant, kalenica, w przeciwieństwie do Mazowsza, które te same części chałupy nazywa: podwalina, jętka, strop. Słabą jednolitość wewnętrzną narzecza śląskiego objaśnia znany antropolog J. Czekanowski historycznymi warunkami rozwoju szczepu śląskiego: „Ślązanie, rozpadający się w okresie wczesno-historycznym na szereg drobniejszych szczepików, jak np. Dziadoszanie między dolną Odrą i Bobrą, Bobrzanie nad górną Bobrą, Ślązanie właściwi nad średnią Odrą na Śląsku Średnim i Opolanie na Śląsku Górnym, nie osiągnęli widocznie nigdy wyższego stopnia wewnętrznej konsolidacji etnicznej”. Nie stanowiąc i później zwartej jedności politycznej, nie mieli wprost sposobności do wytworzenia jednolitego zespołu gwarowego.
W zasadzie północna część Śląska Opolskiego przejęła cechy właściwe mowie ludu wielkopolskiego, gdy południowa zbliża się ku gwarom małopolskim. Na południu jest więcej urozmaicenia i różnic lokalnych, niż na północy. „Po lewej stronie Odry każda prawie wieś mówi inaczej” – stwierdza prof. Nitsch, który już w roku 1908 zdeptał osobiście te okolice i z notatnikiem w ręku przesłuchał mieszkańców.
Polacy Śląska niemieckiego zdają sobie doskonale sprawę z tej niejednolitości i nie tylko nie pragną zjednoczenia swych pogwarów, ale z dumą pewną podkreślają różnice w wymowie czy wyrazownictwie, które ich czasami tak cieszą, jak odrębności w stroju ludowym. Objaśniają tedy gościowi ze „Starej Polski” jak to się u nich rozgwarza po wioskach rozmaicie: „jo ci kans przajam” powiedzą w Strzelcach, „jo ci feste przajam” usłyszysz w Raciborzu, co razem wyjdzie na jedno: bardzo ci sprzyjam. Różnorodność dialektów sprawiła, że nie przyszło nigdy do stworzenia literatury gwarowej, jaką mają np. Kaszubi. A przemyśliwał nad tym niejeden z pisarzy Śląsku, ks. Stabik między innymi. Zamiarom tym sprzeciwili się z jednaj strony sami Ślązacy, domagający się polszczyzny literackiej, takiej jaka jest w książkach z Częstochowy przynoszonych, ponadto trudność zasadnicza: którą gwarę wybrać, jak pogodzić północ z południem i nikomu nie ubliżyć? Różnice te, istotne dla tubylców a uchwytne dla ucha wyszkolonego lingwisty, nam nie tylko nie wadzą, ale piększą jeszcze i urozmaicają odwieczny skarbiec mowy, jaki trwa w gwarach śląskich. (…)
Autor: Stanisław Wasylewski, „Na Śląsku Opolskim” Katowice 1937, s. 187-189.